
Sergio Garcia dzieli się z nami historią swojej dwudziestoletniej współpracy z adidas golf
Uderzenia z drzew, brawurowe zmagania w walce o puchar Ryder i kulisy życia rodzinnego — Piers i Andy z Me And My Golf stawiają legendę europejskiego golfa i zwycięzcę turnieju The Masters 2017 w ogniu pytań
Me&MyGolf: Porozmawiajmy o Twojej współpracy z adidas, która trwa już 20 lat!
SG: Jest świetna! Jestem wdzięczny wszystkim swoim sponsorom, ale szczególnie adidas za tak wspaniałe wsparcie. Dwadzieścia lat — łatwo powiedzieć, ale trudniej już znaleźć sportowców, którzy współpracują z jedną marką przez tyle czasu! To dobry przykład na to, co ta marka reprezentuje. adidas jest zadowolony z mojej gry w swoich ubraniach, a ja cieszę się z tak świetnej relacji. Fajnie jest spojrzeć na nasze początki w 1999 roku, kiedy koszulki były bawełniane, grube i długie i porównać je do tych dostępnych dziś, w których wykorzystano nowatorskie rozwiązania technologiczne, przez co są wygodne, oddychające, rozciągliwe, świetnie wyglądają i w ogóle... Fajnie jest zdać sobie sprawę, że przez te lata wspólnie się rozwinęliśmy. Całkiem jak w rodzinie.
Me&MyGolf: Na pewno jesteś dumny ze swojej fantastycznej dwudziestoletniej kariery. Ale przecież też z rodziny. Jak ona wpłynęła na Twoje poczynania nie tylko na polu golfowym?
SG: To bez wątpienia największa zmiana w moim życiu. Oczywiście na lepsze. Pamiętam, jak wygrałem turniej The Masters. Wszyscy mówili mi, jak bardzo zmieni to moje życie. Wiedziałem, że może faktycznie odrobinę je zmieni, ale nieznacznie. W końcu to nie był mój początek kariery. Grałem profesjonalnie już od jakichś 17 lat, więc wiedziałem, z czym to się je. Ale jak urodziła się moja córeczka, moje życie natychmiast zmieniło się o 180 stopni. Każdy rodzic wie, o czym mówię, ale zanim samemu nie znajdziesz się w tej sytuacji, w ogóle nie możesz sobie tego wyobrazić. To nawet całkiem zabawne, jak w jednej sekundzie można pokochać kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziało się na oczy. Nie da się tego opisać. Przeżyliśmy z Angelą i Azaleą świetne chwile, gdy dorastała. Ona jest niesamowita, jest naprawdę inteligentna i śliczna. To było piękne doświadczenie.
Me&MyGolf: Musimy wspomnieć też o trofeum Ryder Cup – jak czułeś się bijąc rekord Seve'a jako zawodnika, który miał na swoim koncie najwięcej punktów?
SG: Najzabawniejsze jest to, że w ogóle nie myślałem o tym, żeby pobić rekord Seve'a, a potem, jak wiadomo, Faldo i Langera też, dopóki do tego nie doszło w ten piękny niedzielny wieczór w Paryżu. Na rozgrywkach Ryder Cup zawsze wolałem wygraną z wynikiem 0 i 5 od przegranej 5 i 0, bo ostatecznie w tym turnieju nie chodzi o nazwisko Sergio Garcia, Rory McIlroy, Lee Westwood, Ian Pulter, Justin Rose czy jakiekolwiek inne. Chodzi o Europę. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze i właśnie dlatego odnosimy takie sukcesy, bo bardziej zależy nam na tym, co reprezentujemy jako zespół, niż na tym, jak nam idzie indywidualnie. Podczas rozgrywek wiedziałem, że suma moich punktów była wysoka. Wygraliśmy w tamtym tygodniu kilka meczów, między innymi z Alexen Norénem i Rorym. Nie myślałem o tym, że mam akurat 24,5 punkta i że jak następnego dnia pokonam Ricky'ego, to będę miał ileś tam... Zdecydowanie nie. Wszyscy skupialiśmy się na zdobyciu co najmniej 14,5 punkta, wygraniu serii indywidualnych w niedzielę i, ostatecznie, wygraniu całego Ryder Cup. Jak zostało już tylko jakieś 5 dołków i wszystko wyglądało na to, że nasza drużyna wygra, wtedy dopiero pomyślałem, że chyba jak wygram ten mecz, to mogę zdobyć najwięcej punktów w historii Ryder Cup. Od tej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko i emocjonalnie. Nie tylko dlatego, że mi się to udało, ale też wygraliśmy cały Ryder Cup, moja żona i mój brat mi pomagali, mój ojciec mnie oglądał a Rosey, Justin Rose, przybiegł na 17 dołek, złapał mnie za głowę i krzyczał: „To niesamowite! To niesamowite”. No więc tak, to na pewno było wyjątkowe doświadczenie.
Me&MyGolf: Wiele osób krytykowało Cię za brak wygranych w czterech najbardziej prestiżowych turniejach. W jaki sposób udawało Ci się tym nie przejmować? I jak czujesz się teraz, kiedy wytrąciłeś krytykom wszystkie argumenty?
SG: Na początku, rzeczywiście, trudne było znoszenie bycia określanym „najlepszym zawodnikiem, który nigdy nie wygrał żadnego z turniejów wielkiej czwórki”, czy coś w tym stylu. Później zacząłem na to patrzeć inaczej, bo skoro nazywają mnie „najlepszym zawodnikiem, który nigdy nie wygrał najbardziej prestiżowego turnieju”, to jednak jestem według nich w jakiś sposób najlepszy, a tę drugą część przecież mogę zmienić. Lepiej być najlepszym zawodnikiem bez tych trofeów, niż słabym zawodnikiem też bez nich! Tak na to patrzyłem.
Rzeczywiście trudne było znoszenie bycia nazywanym „najlepszym zawodnikiem, który nigdy nie wygrał żadnego z turniejów wielkiej czwórki”, czy coś w tym stylu. Dlatego zacząłem na to patrzeć inaczej
Me&MyGolf: Jak istotna była wtedy dla Ciebie obecność i wsparcie bliskich?
SG: Moja rodzina zawsze była dla mnie bardzo, bardzo ważna i zawsze mnie wspierała. Moi sponsorzy też, dlatego mam z nimi tak fantastyczną relację i dlatego działamy razem od tak dawna. W tym roku mija 20 rok współpracy z adidas, więc, jak widać, mogę liczyć na mnóstwo dobrych ludzi, świetnych przyjaciół, rodzinę i sponsorów, którzy od zawsze wierzyli w moje umiejętności. To wsparcie bardzo wiele dla mnie znaczy.
Me&MyGolf: Co Twoim zdaniem jest Twoją supermocą na polu?
SG: Moja supermoc, jako zawodnika należącego po części do adidas, to kreatywność. Zawsze wiedziałem, że dobrze idzie mi przewidywanie możliwych uderzeń i wyprowadzanie ich w trudnych sytuacjach. Jak już mówiłem, być może dlatego potrafię dostrzec niektóre zagrania, bo moimi idolami byli Seve i Olazábal, którzy również widzieli możliwości tam, gdzie inni ich nie dostrzegali. Dwa tygodnie temu na polu w Valderramie na 16 dołku uderzyłem swój t-shot troszeczkę za bardzo w prawo, kawałek poza tor gry, ale była szansa podcięcia piłki na pole, z tym że na drodze, oddalone o 100 m, stały drzewa. Zacząłem się im przyglądać i zobaczyłem lukę. Mniej więcej dwumetrową przerwę między drzewami. Odległość do dołka jakieś 150 metrów, delikatnie pod wiatr, dobra pozycja piłki, pomyślałem, że iron 9 załatwi sprawę. Czułem, że jak wybiorę inny kij, będę musiał przyłożyć zbyt mocno i wtedy piłka nie doleci. Dlatego musiał to być wygodny iron 9 do uderzeń draw. Zagranie wyszło tak idealnie, że piłka przeleciała przez wyrwę w drzewach i po kilku podskokach wylądowała jakieś 3 metry od dołka, dzięki czemu zakończyłem dołek o jedno uderzenie mniej niż przewiduje par.
Me&MyGolf: Tak jak ty, jesteśmy fanami ubrań serii adicross. Czy myślisz, że uda nam się kiedyś zagrać w nich w profesjonalnym turnieju?
SG: Pewnie, dlaczego nie? Szczerze mówiąc, zdecydowanie mógłbym już dziś zagrać turniej w niektórych z nich. Są wygodne i nie różnią się bardzo od koszulek polo. Może trochę, ale na pewno by przeszły. Już w nich trenowałem i było super. Jeśli chodzi o spodnie, to według mnie co bardziej eleganckie modele, na przykład spodni do biegania czy coś w tym stylu, w przyszłości na pewno podbiją pola golfowe.
Bądź pierwszą osobą, która dowie się o wydarzeniach, premierach i ciekawych historiach.